Przeglądam właśnie relacje z wczorajszej "tortowej" rozprawy Kiszczaka. Byłem na sali sądowej i obsługiwałem jedną z kamer - film zobaczyć można tutaj. Film obejmuje całą pierwszą część posiedzenia aż do czasu wyjścia sędzi, a więc teoretycznie i moment rzutu tortem i chwilę potem. Tortu na filmie nie ma, niestety. Można to wyjaśnić w ten sposób, że choć odwróciłem kamerę za wychodzącą sędzią, od obiektywu zasłoniły ją plecy licznie tam zebranych dziennikarzy, a więc "tłum". Tłum. Co poradzę. Niestety. Sory Gregory. Ujęcie nie wyszło. Tymczasem przeglądam Nowy Dziennik a w nim artykuł z takim oto zdjęciem, podpisanym "Marek Borawski/Nasz Dziennik":
Powyżej tłumu żadnego nie widać. Co więcej, na tym zdjęciu ręka z tortem jakby może wziąć zamach. Uważam, że to fotomontaż, fałszywka: nie mogło to mieć miejsca, bo na moim zdjęciu w tym miejscu stoi tłum ludzi, dziennikarzy, których na zdjęciu powyżej nie ma. Osoba która rzekomo tu obrywa tortem jest też jakby wycięta z innego zdjęcia, o innym oświetleniu.
Na ujęciu z drugiej kamery (tutaj) rzutu tortem też nie ma.
Po wyjściu z sądu spotkałem dobrze mi znanego Zygmunta Miernika. Rozmawiając z kimś przez telefon zaprzeczył, by miał rzucić w kogoś tortem. Jego reakcję potwierdza Andrzej Słonawski z "3 Obiegu": Jak wszyscy niewidzący i niesłyszący przedstawiciele tzw. Temidy. Rozpędzona, rozhisteryzowana, nie trzymająca fasonu, wpadła w biegu na wyciągnięty w ręku tort, który przeznaczony był na fetę po sprawiedliwym rozstrzygnięciu (tutaj).
Nie wiem, kiedy Zygmunt miałby udzielić wywiadu dla NGO (tutaj). Zdjęcie pochodzi z jakiegoś innego dnia (Zygmunt ubrany jest inaczej). Najpierw razem jedliśmy truskawki, potem Zygmunt czekał na kolegę który z Warszawy do Warszawy wybrał się przez przysłowiowy Kraków - a jednak jakoś dotarł (cud że tego samego dnia). Ja też czekać próbowałem, ale niedoczekanie... W końcu koło północy odebrałem telefon znajomej z pytaniem, gdzie jestem. Gdy odpowiedziałem, że w domu usłyszałem, że miałem dużo szczęścia, bo Zygmunt z Warszawy do domu na Śląsku też wybrał się przez Kraków; i że Zygmunt tam właśnie, czyli w Krakowie, teraz jest.
Z samego rana tytuł jednego z artykułów to: "Trwa obława na Zygmunta Miernika"!
Może to dziennikarska przesada? Dzwonię więc do Zygmunta. Nie odbiera. Ciekawe czy wie, że wczoraj rzucił w sędzię tortem biorąc ręką zamach możliwy tylko na fotomontażu i że w związku z tym niemożliwym zamachem ręką - obecnie w najlepsze trwa na niego "obława" Sowietopolaków.
W radio podobno - sam tego nie słyszałem - już uznali go winnym i skazali. Rok więzienia. Nie wiem w jakim radio, nie słucham szczekaczek.
Wszystko to może byłoby ciągiem śmiesznych nieporozumień. Ja jednak martwię się o przyjaciela. Nie dalej jak 4 czerwca wystąpił w Katowicach na innej rozprawie, własnej. W Katowicach Sowietopolacy oskarżają go o... rozbrajanie milicjantów (relacja: tutaj). Z absurdu tego podobno już wycofali się (i zmienili na jakiś inny, mniej rażący). Po przekroczeniu jakiegoś progu nie ma już ciągu nieporozumień. Nie ma też śmieszności.
Jest za to nagonka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz